wtorek, 17 stycznia 2017

Na przyjęciu


27 listopada 1793.
Pałac Lubomirskich, Warszawa.
Środa, godzina 7 wieczorem.

Brama na posesję jest otwarta na oścież. Jak większość gości mijacie ją pieszo, witani pokłonami służby, która wskazuje drogę do pałacu po potwierdzeniu zaproszeń (“Pan Potocki (na to imię obejrzeli się wszyscy, nawet inni arystokraci, którzy mogli je usłyszeć) – dobry wieczór, czy spacer w takie zimno nie był zbyt uciążliwy? - jest pan wpisany na prośbę... pana Opalińskiego? – A, to panowie razem? - Oczywiście, proszę wybaczyć. Książę Michał zaprasza, książę Michał oczekuje itp.itd.”). Zbliżacie się, budynek rośnie, żwir szeleści pod stopami, jest zimno. Przed wami i za wami kroczą inni zaproszeni – parami, czasem w większych grupach po kilka osób, a czasem pojedynczo. Kamienistą dróżką jadą w stronę budynku pojazdy kołowe. Nie jest ich wiele. Dojeżdżają na plac przed wejściem, zataczają tam szerokie koło, po czym zatrzymują się, a z ich wnętrz wysypują się kolejne osoby. Damy, młodzieńcy, starsi panowie, a także duchowieństwo. Krążyły dowcipy, że, ze względu na rzekomy wyjazd z Warszawy niemal całej szlachty, na przyjęcie u Lubomirskiego – Targowiczanina, gdzieniegdzie śmielej zwanego “zdrajcą”, choć co dziś to znaczy, skoro król ostatecznie też przystąpił do Targowicy – że na to przyjęcie, które jest na cześć ambasodora rosyjskiego Jakoba Sieversa i pruskiego posła Ludwiga Buchholtza; że na to właśnie przyjęcie, aby zapełnić pałacowe sale, trzeba będzie chłopów z krowami i kurami zapraszać, bo nikt inny, kto Polak, stopy swojej w takim gnieździe żmij nie postawi. Na szczęście dyplomaci ekstraordynaryjnych aliantów Rzeczypospolitej będą czuli się ukontentowani, bo już teraz widzicie, że do pałacu zeszło wielu ludzi. Fakt, że zapraszano dosłownie wszystkich i z okolicznych wsi ściągano gołotę, poza tym zeszło tu też niemałe grono wierzycieli Teppera i pozostałych bankierów-bankrutów -  przyszli dowiedzieć się, gdzie są ich pieniądze...

W budynku jest ciepło i bardzo przyjemnie. Główna sala parterowa zapełniona jest ludźmi i gotowa do tańca, choć muzykantów jeszcze nie ma. W bocznych komnatach na długich stołach narzucono już obrusy. Ale potraw i napitków też nie ma. Wielka ciżba tłoczy się więc, przechadza po pałacu podziwiając sale, zawieszone na ścianach obrazy przodków i wielkiej przeszłości kraju. Stroje są rozmaite, ale przeważają narodowe. Kobiety, wedle mody, obnażone są tak gruntownie, że nie wiadomo co zrobić z oczami. Piękne i młode, o upiętych włosach, wystrojone klejnotami. A obok nich to samo kobiece piękno, ale jakby w krzywym zwierciadle, kilkadziesiąt lat starsze – to zapewne ich mamy, ich babcie... Niektórzy goście stoją oparci o poręcze schodów wiodących na piętro i na balkon u góry – tam też trochę ludzi już czeka. Są tu duchowni i dostojni panowie bracia o pałacowych manierach, ale są i inni, pierwszy raz w takim miejscu.

Lokaj prowadzi was na górę, wychodzicie na balkon. Znowu uderza chłód zimowego wiatru. Lokaj podchodzi do jednej ze stojących przy balustradzie postaci w pięknym, popielato-złotym kostiumie, okrytym granatowym płaszczem.

“Miłościwy panie, oto Kazimierz Potocki i jego przyjaciele z zagranicy, pan de Retif i pan Samter.”

Książę Michał Lubomirski obraca się w waszą stronę i przebiega wzrokiem jak po fantomach, po czym wraca do obserwowania z balkonu bramy wjazdowej. Zapewne wypowiedział jakieś słowa powitania, ale wiatr musiał je zagłuszyć. “Zaraz będą”, dobiegł was natomiast głos kogoś stojącego obok księcia.

Lokaj odchodzi. Wprowadzani są na balkon kolejni goście, których czeka ceremoniał poznania gospodarza. Książę i kilka osób przy poręczy rozmawia ze sobą w krótkich, nerwowych słowach. Panuje tu przenikliwe zimno i wieje wiatr. Wnętrze zaprasza ciepłem i pięknymi kobietami.

Co robicie?

44 komentarze:

Neurocide pisze...

Efraim rozgląda się szukając znajomych twarzy. Twarzy, z których wyczytać można naiwność wymieszaną z chciwością, twarzy gdzie desperacja wychodzi na wierzch, mimo że skrywana pod pudrem, kosztownościami i drogimi tkaninami. Węszę tam, gdzie ów puder zaczyna się kończyć, gdzie spryskani ostatnimi kroplami pachnideł, gdzie przyodziewek choć zacny zdradza, to już dyskretnie łatany. Słowem zdaję się na instynkt, szukam rannych saren, królików, które utkwiły we wnykach, wietrzę trop, wietrzę juchę...

Neurocide pisze...

- Widzę Kazimierzu, że trafiliśmy w sam środek tej patriotycznej awantury. Miłość do ojczyzny, aż kipi i bulgocze. Ach, - Efraim ścisza głos - że też Mojżesza w Egipcie słońce zaślepiło i nie potrafił dostrzec zalet układu z możnym przyjacielem Carem... znaczy Faraonem. Na cóż mu było to Morze Czerwone na dwoje rozwierać? Na cóż mu było Naród Wybrany przez pustynię prowadzić do serca Ziemi Obiecanej? Iżem to jest na Ziemi Obiecanej czy też na wiecznej tułaczce? Powiedzcie mi Kazimierzu? Dobrze to sobie stary Mosze wymyślił?

- A ty Gastonie jak uważasz? Trafiliśmy tu wszak z własnego wyboru. Mamy w tym jakiś interes? Czy my się aby nie mieszamy za nadto w sprawy gardłowe? Mnie przyznam moja broda bliska, a i twoje zarosta cenisz sobie. A wiesz, golibrodzie ufać trzeba, wszak to ten jegomość, któren jednym cięciem nie tylko wygląd może Ci popsuć, ale też jak się zdaje oddzielić co nieco głowy od reszty ciała.

Gaston de Rétif pisze...

« Ja, Efraimie, zawsze podziwiałem te polskie salony. Wołasz na Polaka i myślisz, że to najlepszy sługa, który wina chętnie Ci doleje, jednak w momencie okazuje się, że ten Pan Stolnicki(na pewno w oburzeniu poda ci swe nazwisko) jest od pokoleń wielkim szlachcicem, a jego pradziad Lechowi orle gniazdo wskazał. Za to pojedziesz do Francji i godzinami będziesz przy uczcie siedzącemu obok człowiekowi opowiadał o wydarzeniach na dworze. Po dłuższej chwili z trudem przyjdzie ci wywiedzieć się o jego nazwisku, a gdy nagle okaże się, że nazywa się Le Corbeiller, dowiesz się, że jest sprzedawcą koszy wiklinowych, które tka misternie, a dworskie kobiety je uwielbiają. Co do podobieństw, wszędzie nozdrza tak samo drażni przykry zapach brudnej posadzki zmywanej pańską uryną.
Ale popatrzcie Panowie tylko, uklęknijcie albo uchylcie kapelusza, bo mówię o polskich kobietach. Serce moje przenosi się nad brzegi Gangesu i szuka najdelikatniejszych i najmilszych kwiatów, aby je porównać z tymi kobietami. Czym są rafaelowskie madonny wobec tych obrazów z ołtarza piękna, które żywy Bóg pogodnie nakreślił w najradośniejszych swych chwilach. Czym brzdąkania Mozarta przy głosie tych kobiet - słodkich cukierkach nadziewanych na złociutką nitkę. Eh, gdybym tylko mógł… Krewki wąsacz pewnie od razu, za byle uśmiech, podpity łeb szabelką mi rozpłata bez pytania.
W kwestii interesów, drogi Efraimie, zalecam chwilkę cierpliwości. Jeśli zbyt szybko przejdziemy do rzeczy, niechybnie kogoś obrazimy i zostaniemy wykluczeni z tego wyśmienitego grona, a sprawa na gardłową nie wygląda. Nie będę was też okłamywał, ale tylko na takich balach mam jakąś szansę przypomnienia sobie smaku wspaniałej gęsiej wątróbki i nierozcieńczonego wina. A gdy z pannami rozmawiać nie mogę, dajcie się przynajmniej tak najeść, bym już żadnym członkiem nie ruszył. Zabawmy tu jakiś czas, niech wniosą półmiski »

Unknown pisze...

[rozglądam się dookoła szukając majora Opalińskiego jak również kompaniji z którą w knajpie piliśmy]

Mości Gastonie, cierpliwości jeno a już niebawem jadło i napitek powinni wnieść na salę. Też wyczekuję co by usta zamoczyć w winie lub w miodzie i zagryźć to kawałkiem dziczyzny.
Myślę że dobrze trafiliście drogi Efraimie, gdyż to tu jest Twa Ziemia obiecana a Mojżesz lepiej mógł trafić. Gdyby to do Rzeczypospolitej z Egiptu naród wybrany wyprowadził to Panienka Maryja w Rzeczypospolitej Zbawiciela by nam porodziła. I z pewnością nie w stajence! i z pewnością naród polski z otwartymi ramionami wybawiciela naszego by przyjął. Wiecie co mówię oczywiście.

Tajemnicze C pisze...

[wnoszę, że weszliście do środka i przechadzacie się po salach – na stołach jest tylko woda, ponadto w każdym pokoju jest przynajmniej dwóch lokajów, którzy czekają na wezwanie ze strony gości.]

Efraimie: jeżeli szukasz nędzarzy potrzebujących pomocy, trafiłeś do skarbca. Wielu z obecnych rozprawia wyłącznie o utraconych pieniądzach lub potrzebie pożyczki. Jest jednak inne, mniej zaaferowane grono ludzi, którzy zdają się po prostu czekać na króla oraz jego szanownych przyjaciół, ambasadora rosyjskiego Sieversa i posła pruskiego Buchholtza. Ich jeszcze nie ma, ale mignęli wam już ich urzędnicy i krajanie – zarówno rosyjski jak i niemiecki akcent daje się słyszeć przy tej lub tamtej grupce ludzi.

Wszyscy: rozglądając się (Efraim za potrzebującymi pieniędzy, Gaston za pięknymi kobietami, a Kazimierz za majorem) dostrzegliście dwóch Prusaków w blond-perukach i w gustownych, niebieskich kamizelkach obszywanych srebrną nicią. Twarze chyba w średnim wieku, przykryte pudrem. Nie byłoby w nich nic ciekawego i dziwnego, gdyby nie to, że wyraźnie patrzyli w waszą stronę i odwrócili się w momencie, gdy na nich spojrzeliście – choć nieśpiesznie i jakby delikatnie “dygając” głowami na powitanie. Zerknęli wtedy w zupełnie innym kierunku, wymienili po słowie i rozeszli się. Jeden z nich krąży po górnym balkonie (w środku, nie na zewnątrz), drugi gdzieś znikł.

Pięknych kobiet jest niemało i zauważasz, Gastonie, że twoje spojrzenia rzucane od jednej do drugiej bardzo często spotykają się z przyjaznym uśmiechem babć i matek. Młodsze damy traktują te spojrzenia bardziej poważnie – albo odwracają się onieśmielone, by czasem spojrzeć kątem oka dopiero po chwili, albo wytrzymują twoje spojrzenie, że tobie samemu robi się niezręcznie.

Majora Opalińskiego, Kazimierzu, dostrzegasz przy stole na drugim końcu sali. Rozmawia w otoczeniu panów w perukach. Nie ma przy nim nikogo znajomego. Widzisz, jak jeden z jego rozmówców prowadzi go w głąb sali, gdzie znikają.

Przy was też toczy się bardzo głośna konwersacja kilku polskich arystokratów:

"Najgorsze, jak pieczeń wysuszy się na podeszwę", martwi się jakiś wąsacz w szarym żupanie przewiązanym kolorową wstążką.
"Podeszwę da się zjeść. Jak tak mięso na ogniu będą trzymać, to na węgiel spalą!", oburzył się łysiejący grubas masując się po brzuchu.
"Przełkniemy i popijemy szampańskim!", zawołał inny o zaczerwienionym nosie i obwisłych policzkach.
"Słuchałem, waszmościowie, jak zwożono napoje. Na wielki fest dzwoniły dzbany! Oby w kościołach, oby w niebiosach nam tak piękne melodie grano!"
"Amen!"

Jan Lutek pisze...

Wyłaniając sie z tłumu, z rozłożonymi rękoma i jowialnym uśmiechem zwraca się w stronę szlachcica chwalącego wdzięki polskich dam...
Kogóż to Pan Bóg miły na niebiesiech zsyła! Patrzę, oczy przecieram, uszu nadstawiam - mowa jakoby nie nasza, akcent nie ten, a prawi jak Polak z dziada pradziada! Panien polskich urody nie zrównać z żadnymi innymi! Bywało, widywałem, Rusinki. Choć urodziwe i wyzgierne bywają, ale w ten sam czas obmierzłe i marudne jakby już pięć żywotów miały za sobą, a ino ich zabaw, pokaż nową sztukę, ustrzel Bóg wie co dla minutowej uciechy! Niee, powiadam waszmości, nie ma lepszych niźli polskie damy. Albo te, tfu-tfu, na psa urok, Niemki! Toż to jedenasta plaga biblijna, Panie Boże przebacz bluźnierstwo. Mężowi to się stawia, nosa zadziera, do męskich spraw by się, baczysz waszmość, pchać chciała! Rad nam -mężczyznom dawać by gotowa, ha-ha-ha! (zaczął chichotać jakby najlepszy żart opowiedział). Po chwili - Daruj waszmość brak manier, sądy wygłaszać zacząłem, a przedstawić się nie przedstawiłem. Jan Lutek! Do usług waszmości! Serce widać masz na wskroś polskie, choć byle kiep pozna, żeś waszmość nie z tych stron! Co waszmości sprowadza do naszej udręczonej ojczyzny? Ale, przebóg, czekaj no waszmość. (Zwracając się do służących) Ejże, ty, jeden z drugim, pędź no po wino! My tu gotowi amicycje zawierać, o szlacheckich rzeczach rozprawiać a na stołach pustawo! Żywiej, żywiej..!

Neurocide pisze...

1. Deklaracja
[Szukam kogoś, kto mi wygląda posiadacza resztki pieniędzy, kto chciałby się odkuć. Żeby nie zanudzać: zagajam o pogodę, o nastroje, o bankrutów, a potem, że chętnie bym pomógł odbić się biedaczynom od dna, że są okazje, że trzeba tylko w ciągu tygodnia zebrać kapitał i po dwóch miesiącach w stanie jestem nawet podwoić, zatrzymując dla siebie tylko 40% zysku (i tylko zysku) - co zresztą można negocjować w zależności od kwoty, pytam rozmówcę, czy może kogoś zna, komu pomocy takiej udzielić można (licząc że sam za taką się poda). Zysk bez ryzyka.]

2. Deklaracja
[Jeśli to możliwe, to chciałbym przy okazji rozmów przyjrzeć się bliżej tym co i nam się przyglądali, a i słowo zamienić, aby choć poznać po akcencie kto to i czy aby nie wczorajsi kompani od wina]

C pisze...

Efraim - rzuć jeden raz k20 na Mądrość i jeden raz k3 na liczbę poznanych osób. Możesz zwiększyć k3 do k6, jeśli przyjmiesz modyfikator -3 do testu k20 na Madrość (co będzie oznaczało pobieżne "węszenie"). Podaj wyniki i daj znać, czy liczyć z modyfikatorem, czy bez. Gdyby coś ci wpadło, rozmowę i tak będziemy musieli dograć (niekoniecznie w dialogu, ale szczegóły).

Co do reszty - zobaczmy jak sytuacja się rozwinie, bo może samo to wyjdzie.

Jan - wina jeszcze nie podano. Na stołach jest woda :-)

Gwidon Pech pisze...

Na tak podnoszony temat kobiecej urody i przewag lub brak takowych u niewiast innych nacji trochę krzywi się stojący obok młody ksiądz. Inteligentna, łagodna twarz, na nosie okulary w cienkiej oprawie a za szkłami widać lekką gorączkę w oczach. Mimo tej "gorączki" głos wesoły, choć nie bez cienia drwiny:
"Ech, szlacheckie to zwyczaje o wino tylko wołać, o płci nadobnej rozprawiać, martwić się o dziczyznę aby nie spalona była. Coś czuję, że tu waszmoście posmakują ale tylko kapuścianych głąbów, bo polski dzik i owszem wyląduje na półmiskach, ale krojony pruskimi sztućcy a przyrządzony przez ruskiego kuchmistrza"
Na spojrzenia "co tu wielebny wygaduje" przedstawiam się jako Ksiądz Gwidon Pech, wikary biskupa poznańskiego. Z lekkim uśmiechem kontynuuję:
"Zostawmy na boku płci nadobnej uroki i stoły pełne. Co tu panów sprowadza jeżeli można zapytać? Z którego stronnictwa poplecznikami tu mam przyjemność? Nie potrafię się tu już w Warszawie rozeznać kto za czym a kto przeciw czemu. Czy tu za jadłem jeno, za pieniądzem czy za większą Sprawą... I co tą sprawą jest według waszmościów? Ile głów tyle opinii a z chęcią bym poznał co to w duszy gra bywalcom warszawskich salonów."

Jan Lutek pisze...

Wino to napitek szlachecki a i o Sprawach szlacheckich rozmowa niechybnie pójdzie, toć ojczulku nie marudźcie, bo nie przystoi. A to, że gospodarz czekać każe - takie jego prawo, podobnie jak nasze tu z waszmościem o urodzie panien prawić.
A skoroś ciekaw mości Gwidonie z kim masz sprawę, to ci powiem. Jan Lutek z księstwa Siewierskiego. A jeśli i to ci nic nie mówi, toć wiedz, żem w konszachtach z Józefem Kimbarem, słynnym posłem na sejm grodzieński, patriotą i Polakiem wielkim. I choć winem i jadłem nie gardzę, to wierzaj mi nie taki jest mój cel tej wizyty. I nie będzie nikomu, kto mnie zna rzeczą nową, że jak mości Józef sądzę, że lepiej żeby król wraz z całym sejmem udał się raczej na wygnanie na Syberię niż podpisał hańbę rozbioru! Rzekłem! A szukam tu patriotów, z którymi będzie mi dane z boską pomocą przyczynić się Sprawie!

Neurocide pisze...

Podaję wyniki: [k20 = 4], [k6(k3) = 3 (2)]

Tajemnicze C pisze...

[OK, do tych wyników odniosę się później. Teraz tylko chciałem powiedzieć rzecz oczywistą, ale chyba warto, by tu padła: mamy dwóch nowych graczy. Nie chciałem ich wprowadzać na zasadzie deus ex machina, lepiej odegrać wasze zapoznanie się, zwłaszcza że jest okazja. To wolni strzelcy, więc łatwo im dołączyć, ale nie musicie być od razu kumplami na zawołanie. Piszę to w związku z tym, że ostatnio wspominałem, że wszyscy w grupie macie być przyjaciółmi itd. Chciałem to poluzować. Jeśli będą jakieś niesnaski to nic nie przeszkadza, dopóki utrzymacie to w granicach, w których odgrywanie tego będzie zabawą i nie będzie nikomu z was przeszkadzało. Jeđli niesnanek nie będzie, też ok - pchniemy szybko całość naprzód. Byleby to szło w miarę naturalnie.]

Gaston de Rétif pisze...

Gaston jest nieco zbity z tropu. Wydawało mu się, że słyszą go jedynie Kazimeirz i Efraim. Łapie ostatnie kobiece spojrzenia i, jakby wyrwany z zamyślenia, pierwsze słowa wypowiada jeszcze do nikogo, w powietrze, po czym kieruje wzrok na Lutka.

"Tak tak, Panny niemieckie, same Pandory, Ksantypy i Lizystraty."

Gaston dopiero teraz patrzy na Jana Lutka i zwraca się do niego:

"Bardzo mi miło Pana poznać, Panie Lutek. Ma Pan rację, nie należę do tutejszych i raczej prędko nie będę, jak mi się wydaje. Łatwo kupić zgodę Polaka, trudniej jego przyjaźń. Może właśnie z powodu tej łatwości do zgody, fałszywej zgody, tak się dzieje w tym kraju.
Mój ojciec, zapalony polonofil, wysłał mnie tu, by oszczędzić młody jeszcze charakter przed okrucieństwami rewolucji. Piękne prawda? A kto wie, czy syn mu przy okazji nie sprokuruje lepszego kąta na ziemi, gdzie głowa rodziny mogłaby spokojnie żyć bez złowieszczego cienia stale wiszącej nad nią gilotyny. Jak na razie, drogi Panie Lutku, uczę się pilnie polityki i staram się zrozumieć tutejsze wydarzenia. Okrucieństwo francuskiej rewolucji jest prostackie i widoczne jak na dłoni. Za to tutejszy ambaras, to coś iście wyjątkowego.
Dziękuję Panu za wino, ale widzę, że zanim zdążyliby nam je podać, ktoś już zadbał, żeby dosypano doń piołunu.

Gaston patrzy na Gwidona.

"Drogi księże, czy to czas i miejsce na Nieszpory? Po cóż to gorzkie kazanie? Przecież ksiądz jest młody, urody niepozbawiony. Cóż to musiała być za hetera, która takiego zdrowego człowieka do smutku przywiodła! Może lepiej cieszmy się naszym towarzystwem i tym miejscem, skoro przeznaczenie zechciało nas już tu wszystkich zebrać.

Co do podziałów, nie mogę się opowiedzieć za żadną grupą. Proszę nie myśleć, że zła opinia o Polsce, bardzo popularna w moich stronach, jest również moją. Bynajmniej, pomimo całej mojej niechęci do niektórych zwyczajów tego kraju, jak na przykład bigoterii, niewolniczego przywiązania do tytułów, czy azjatyckiego blichtru, zachowuje pełen podziw dla ducha tego narodu i jego historii. Zatem proszę mnie na razie uznać za prostego towarzysza Panów Potockiego i Samtera.

Jan Lutek pisze...

[grypa mnie rozlozyla, jak poczuje sie lepiej, bede się udzielał]

Tajemnicze C pisze...

[Zróbmy przerwę do przyszłego tygodnia albo dłużej, jeśli będzie trzeba. Większość z nas jest chora. Mam też prośbę, by o niemożności grania pisać w komentarzach. Nie chcę mi się robić za pośrednika między wami.]

Neurocide pisze...

Efraim przechadzając się od jednej grupki gości do drugiej, wytęża umysł próbując zrozumieć całe to poruszenie. Nie jest w stanie. Jego myśli zaprzątają dwie sprawy i to zgoła odmienne. Nie, nie myśli prosty Efraim tych wszystkich sziksach, eksponujących wszelkie swoje walory, zwyczajowo przyozdabiając je medalionem, dającym pretekst by spojrzeć w te okolice i zagaić rozmowę o mieszkańcu, zapewne zmarłym, owej błyskotki.

Unterwelt, zwergen, souterrain, nains, подземелье, kарлик, Эльфы, podziemia, krasnoludy, elfy - to słowa, których Efraim poszukuje, to brzmi mu jędrnie, ekscytująco, to właśnie pulsuje mu spodikiem. To jedno.

A drugie to szczegóły wyprawy. Grzebie w pamięci, skąd można wozy w atrakcyjnej cenie. Skąd konie. Ile dni drogi przed nimi, czy zapasy brać za sobą mniejsze czy większe? Drogi rozmokłe, a może i śniegiem pokryte. Co bardziej się opłaci. Skromny Efraim da radę w każdych warunkach, ale panowie szlachta, patrioci to byle gdzie nie zjedzą, a jak sądzi to i rozrzucać czerwońce gotowi. A jak mu brata w starej wierze zamęczać zabawami niegodnymi zaczną? Jak w swawolę pójdą? Co pocznę?

Unknown pisze...

Idę w stronę miejsca gdzie zniknął Major Opaliński. Rozumiem, że zniknęli w środkowej części sali, więc tam podążam rozglądając się za nim i za panami w perukach. Czy mają znajome twarze? Czy rozpoznaję wśród nich kogoś z naszej niedawnej kompanii lub może kogoś z kim miałem styczność podczas mej kariery wojskowej?
Jeśli spotkam Majora to chciałbym się z nim przywitać, przedstawić mych obecnych towarzyszy jak również rad bym dowiedzieć się czym że to sobie zasłużyłem na zaproszenie w tak zacne progi.

Tajemnicze C pisze...

NOTKA TECHNICZNA: Przepraszam za opóźnienie, ale nie wiedziałem, co robić w związku z chorobami oraz tym, jak zaczęła toczyć się gra. Dzisiaj wieczorem będę to kontynuował, bo podjąłem już potrzebne decyzje. Jako że ich konsekwencje będą "na dobre i na złe", tzn. przyniosą jedno i drugie, więc parę słów wyjaśnienia.

Najpierw może mój punkt widzenia: zgłosiło się dwóch graczy, zaproponowałem im pojawienie się na przyjęciu, bo tam wygladać mogło najnaturalniej ich zapoznanie przez was od zera. Nie chciałem, byście znali się wcześniej, bo nie zaczęli z wami, a wy już wkręciliście się w swoje wątki, a po drugie: bo chciałem czegoś nowego. Zresztą, co to za problem odegrać poznanie się z kimś na przyjęciu? Tak sobie myślałem.

A jednak poza Gastonem nikt nie zwrócił na nich uwagi. Nie mam o to pretensji i czytając moje słowa nie miejcie wrażenia, że mówię tonem, który wam coś wypomina. To tylko pewne spostrzeżenie: starzy gracze koncentrują się na celach tak jakby grali w grę w wykonywanie zadań, nowi gracze koncentrują się na rpg, bo nie wiedzą, jak wygląda wykonywanie zadań i chyba nie widzą w nich celu gry. Tak mi mówi moje doświadczenie z nowymi erpegowcami, nie mającymi wcześniej do czynienia z czymś takim jak "scenariusz". Stąd dla Gastona naturalne było odpowiedzieć reszcie, tak jak naturalnie starym graczom było to olać. Starzy gracze naturalnie sądzą, że dołączenie kogoś do grupy odbędzie się i tak na zasadzie deus ex machina, bo już doświadczali takich przyłączeń wiele razy.

Nie zamierzam tak robić. Byłoby mi bardzo ciężko prowadzić taką chaotyczną wymianę komentarzy, która miałaby kilka różnych tematów - każdy inny dla poszczególnej postaci. Już teraz widać nawet, że dziwnie to wygląda, jak się czyta nasze ostatenie wpisy z "przyjęcia" - rozlazłe to się stało, po prostu. Skoro stara ekipa skoncentrowana jest na celach i nie widzi nowych graczy, gdy wchodzą w drogę, to widocznie tak ma toczyć się gra i może w przyszłości znajdzie się inny sposób na wprowadzenie kogoś do grupy. Może sami go wymyślą. W każdym razie po próbie jakiegoś zaczepienia się do was, której nowi gracze dokonali, ewidentnie zostali przez was olani, a jak się zastanowicie, to zrozumiecie, że w ogóle niełatwo im było wymyślić taki wstęp, który zwróciłby waszą uwagę. Ja im w niczym nie pomagałem. Wszyscy liczyli na to, że podejmiecie choć na chwilę rozmowę z nimi, by ułatwić im wejście do gry.

Nie wyszło. Zrobimy tak. Zaczętą rozmowę Gastona z nowymi graczami możemy tu jeszcze kontynuować, o ile wszyscy będą chcieli.

Poza tym jednak nie może to tak się toczyć. Jeśli nowi będą chcieli, otworzę im osobny wpis wyłącznie dla nich, na razie też dotyczący przyjęcia u Lubomirskich. Będziecie po prostu drugą drużyną w świecie gry. Jak dostanę od was odpowiedź, że jesteście zainteresowani taką grą, to przez weekend powinienem wam napisać parę słów w osobnej notce. Nie wiem, czy jesteście zainteresowani taką formą gry, więc dajcie znać. Zobaczymy, może kiedyś dojdzie do jakiegoś naturalnego zespolenia, ale póki co jak widać to nie działa, a nie chcę robić niczego na siłę. Wolę, żeby gra toczyła się naturalnie - a na tę chwilę dla starych graczy naturalnie oznacza: zajmowanie się sobą. Jeśli nie będziecie zainteresowani dwuosobowym wątkiem i osobną grą, niestety na razie nie ma sensu, byście grali. Dajcie mi więc znać, jaka jest wasza decyzja, czy chcecie kontynuować w ten sposób. Jest jeszcze jedna sprawa. W zasadzie Gwidon został zagadany przez Gastona, więc niby pojawiła się okazja, by choć z Francuzem pomówił, ale jak dotąd nie było z jego strony odpowiedzi. Nie wiem nawet, czy Gwidon jest jeszcze tu z nami.

Stara ekipa: dzisiaj wieczorem pociągnę przyjęcie dalej i odniosę się do wszystkich waszych wypowiedzi. Mam nadzieję, że wracamy do gry.

Jan Lutek pisze...

Skoro nie uda się dołączyć, to trudno. Może w przyszłości jakoś.
Jeśli Gwidon będzie zainteresowany, spróbujmy dwuosobowo.

Neurocide pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Neurocide pisze...

wpis polemiczny
@ TPC: Z całym szacunkiem, lecz wygłoszone sądy kategoryczne są wyssane z palca. Aby je podważyć, posłużę się cytatem części wpisu, który powstawał w czasie, zanim Jan Lutek wrzucił swój pierwszy post.

"2. Deklaracja
[Jeśli to możliwe, to chciałbym przy okazji rozmów przyjrzeć się bliżej tym co i nam się przyglądali, a i słowo zamienić, aby choć poznać po akcencie kto to i czy aby nie wczorajsi kompani od wina]
22 stycznia 2017 00:37"


Zignorowałeś to jak sądziłem z wyboru, bo nie odniosłeś się to tego, a ja ani tym bardziej Efraim nie wiemy ciągle co to za ludzie. Dla Efraima na przyjęciu wieje nudą, stąd zdecydował się połazić, aby może zasłyszeć nieco plotek, słów kluczowych, tym bardziej, że żywszego zainteresowania nim nikt nie wykazał, stąd poczuł się zwolniony z obowiązków towarzyskich. Z perspektywy Efraima wygląda to tak, że przemierza pałac, węsząc, penetrując, a ja tratuję to jak macanie ścian w lochu w poszukiwaniu ukrytego przejścia, czy też przejście na nowy heks w poszukiwaniu plotek, spotkań i zasadzek. Nie chcę też być w dwóch miejscach jednocześnie, choć akurat to jest możliwe w takiej formie rozgrywki. Efraim po tym tournee planował wrócić do kompanów, gdzie ja wprost nie mogę się doczekać na spotkanie z nowymi kompanami.

Zanim podejmiesz decyzję, którą wyjaśnić można jedynie zdanie: "To był impuls" weź pod uwagę fakt, że tak jak dla nowych graczy jest to nowość, to również jest to nowość dla ciebie i starych graczy. Szanuję twoją opinię odnośnie starych i nowych graczy, ale uważam, że jest to tylko twoja przekonanie i mam przeczucie graniczące z pewnością, że taka ocena sytuacji zostanie przez wszystkich graczy przyjęta ze zdziwieniem. Ja się dziwię, ale jak tak to zostawisz to zaakceptuję, bo nic innego mi nie pozostaje.
Koniec polemiki

Tajemnicze C pisze...

Dzięki za te uwagi, Efraimie. Mam i będę miał je na uwadze. (Staram się nie działać impulsywnie, choć zdarza się, kiedy wypiję ćwierć litra wódki). Myślałem przez ostatnie dni, jak to ruszyć i po prostu nie wiedziałem, co napisać, by odnieść to do wszystkich grających i posunąć czas gry dalej.

Przede wszystkim cytowana deklaracja padła już po pojawieniu się Lutka, a nie przed nim. Ale to drobiazg, bo z założenia nie zwracam na kolejność uwagi i jestem skłonny cofać niektóre akcje ze względu na sposób, w jaki gramy. Rzeczywiście trochę olałem Twoje słowa, bo chciałem poczekać, aż zapoznacie się wszyscy. Temu służyło też późniejsze sprowadzenie do rzutu kostką Twoich poszukiwań pierwszych polskich ofiar kapitalizmu – chciałem chwilowo skrócić inne akcje i dopiero potem wrócić do nich. Największa tego konsekwencja i mój błąd, mówiąc szczerze (choć w sumie nie ma potrzeby przyznawać tego, bo to bez znaczenia, ale zilustruję tym, jak różnie sobie tę grę w głowie układamy), to taka, że nadal wyobrażałem sobie, że stoicie razeml, że wszyscy jesteście razem, gdy podeszli “nowi”. Twój komentarz o przyglądaniu się osobom na przyjęciu zrozumiałem tak, że nie chodziło Ci o graczy, a o ludzi, których opisałem wcześniej przy schodach – a to zupełnie różne byty.

Później napisałem tak nieco spoza gry, żeby zwrócić uwagę na wprowadzenie graczy, zwłaszcza że oni się odezwali – ale ostatecznie skończyło sę na tym, że Efraim zaczął (w moim wyobrażeniu, bo sądziłem, że stał ze wszystkimi od początku) chodzić po komnatach, a Kazimierz bez słowa odszedł do majora – zupełnie lekceważąc tych, którzy się do was odezwali. Nawet zaś, jeśli Efraim nie zaczął, a już od dawna chodził, no to marzyło mi się, żebyś w tym komentarzu pomógł (lub Kazimierz) to pociągnąć i wprowadzić do gry nowe osoby, żeby poczuły się dostrzeżone.

Nie wiedziałem, co im napisać. Co w ogóle dalej robić, żeby jakoś to ciągnąć w tym jednym wątku. Przypuszczam, że oni też nie. Na żywo też bym nie wiedział co powiedzieć, gdybym kogoś o coś zapytał, a ta osoba bez słowa odeszła jakby mnie nie słyszała.

Tajemnicze C pisze...

(kontynuacja, bo za długi komentarz wyszedł i musiałem podzielić)

Pisałem poprzedni wpis w pośpiechu w pracy (tzn. na przerwie obiadowej ;)) i jeśli coś chciałbym z niego wycofać, to przede wszystkim wrażenie zrzucania na was (“starych”) winy. Nie chciałem tak zabrzmieć. Wcale nie uważam za złe, że tak wyszło i nie chcę, by to było powodem do wyrzucania sobie tego, że “źle” gramy. Moim zdaniem gramy dobrze, ja bawię się świetnie. Pozostaje raczej kwestia personalna – jak to zrobić, by nikt nie poczuł się urażony i gra szła dalej. No i wydumałem to, co wydumałem. Mam nadzieję, że - ani nowi, ani starzy - nie macie mi tego za złe. Cóż, niektórzy mają pecha, że nie zaczęli wcześniej. I tyle. Bo wprowadzenie nowych ludzi nie wyszło, lub przynajmniej na razie nie wychodzi. Trzeba patrzeć, co dalej. Zresztą może jakoś to jeszcze się wyprostuje, bo niby Gaston jest przy nich – no ale sam Gwidon też milczy... W dodatku teraz będzie taki rodzaj presji, po tylu napisanych na ten temat słowach, żebyście jednak poznali i przyjęli nowych, a ja tego też nie chce. Chciałem, by gra szła naturalnie – i niech idzie. Zobaczymy, może to się jakoś poskłada. Jeśli nie – to nie.

Zakomunikowałem więc jednocześnie w tamtym komentarzu, że znoszę zakaz rozdzielania się w grze (który był w założeniach). Uznałem, że zamiast robić na siłę z was grupę, lepiej będzie, jak pozwolę wam się rozdzielać i każdemu będę prowadził własne “życie”. Nabrałem już nieco doświadczenia w takiej grze, wiem, jakie mam ograniczenia i możliwości, wiem też ile jestem w stanie udźwignąć – takie rozdzielenie się graczy, dwie, nawet trzy drużyny lub kogoś solo – bez problemu, jeśli ktoś będzie chciał tak grać. Dam radę. Wpłynie to na grę głównie w ten sposób, że będzie szła wolniej, bo będę musiał przygotowywać coś osobnym drużynom – ale i tak gramy tutaj tak nieśpiesznie, że co to za problem?

Gdybyście chcieli przedyskutować jeszcze coś z tego, co napisałem, przenieśmy się do wątku technicznego albo wstrzymajmy się do końca wydarzeń na przyjęciu – bo wiele jeszcze może się zdarzyć i może pewne rzeczy wejdą na właściwe tory nawet teraz, gdy wydają się rozjeżdżać całkowicie. Ważne jest to, że ja tego rozjeżdżania nie traktuję jako czegoś złego i chcę, byście to wiedzieli. Co będzie to będzie. Wszyscy erpegowcy to dadaiści. Czasem będzie to mogło powodować takie wybory lub wymuszać podjęcie jakichś decyzji.

(Jeszcze o nieodnoszeniu się do wszystkich deklaracji: nie robię tego z niedbalstwa czy niechęci, ale dlatego, że czasem czekam na deklaracje innych, by odpowiedzieć grupowo, i potem zapominam, że coś wcześniej padło. Tak chyba było w tym przypadku. Zdarza mi się też pomijać je milczeniem, bo i tak trzeba wybierać z wielu wątków i słów te, do których się odnosimy.)

Gwidon Pech pisze...

W nawiązaniu do ostatnich słów Gastona wygłoszonych do mnie - zwracam się i podaje dłonie wskazanym przez niego Kazimierzowi i Efraimowi, póki byli blisko. [Jeżeli można taki anachronizm tu zastosować]

"Gorzkie kazanie na gorzkie czasy panie Gastonie, kiedy to każdy pod siebie zagarnia co może a wspólnej sprawy nie pilnuje. Ale sprawa jest tu złożona, bo nikt nie powie że ku złu prze, każdy dobro ma na względzie, jak w wypaczonym zwierciadle każdy widzi co innego, swoje racje widzi i rozumie, o racjach i celach innych mając pojęcie jak najgorsze. I choć brzmię jakbym na kazalnicy stał to daleki jestem od ocen, stwierdzam co widzę. I po prawdzie taki to moje zadanie tu w stolicy aby ujrzeć co się święci, i jakie siły nowe się rodzą, lub jakie stare próbują nadal przetrwać. Jak mówiłem, biskupa poznańskiego jestem wysłannikiem, przepraszam za bezpośredniość lecz waszmościowie kogo tu tak wypatrują?"

Zwracam uwagę na Efraima i Kazimierza, którzy widać pchani jakimś wewnętrznym musem szukają czegoś lub kogoś. Oferuję swą pomoc w miarę swoich skromnych możliwości i znajomości, w końcu biskupi wikary również zna niektórych gości.

Tajemnicze C pisze...

Kazimierz Potocki

Nie znasz osób, które zniknęły z majorem. Ponieważ zwróciły twoją uwagę, gdy zaczęły z nim rozmawiać i prowadzić go do bocznej sali, spostrzegłeś jedynie, że byli to ludzie czujący się tutaj dość swobodnie – zupełnie inaczej od większości, która rozstawia się w grupkach lub pod ścianami i obserwuje, co się stanie, i jest, tak jak ty, pierwszy raz w takim pałacu. Kiedy tylko postąpiłeś do sali, do której, jak widziałeś, wprowadzano majora, tuż przy wejściu za ramię chwycił cię niespodzianie jakiś gość. To jeden z tych, których spostrzegliście wcześniej, jak stali przy balkonie u góry i patrzyli jakby o was rozmawiając.

“Najmocniej przepraszam, czy mam przyjemność z panem Kazimierzem Potockim?” - odezwał się z wyraźnym, niemieckim akcentem. “Czy mogę zabrać chwilę? Chciałem zapytać o kilka szczegółów związanych z awansem, który mógłby waszmość otrzymać wracając do armii – więc proszę się nie obawiać, to będzie przyjemna rozmowa.” - Uśmiechnął się, błysnął żółtymi zębami. Jego blond peruka jest wyjątkowo gustowna, loki opadaja na przypudrowane policzki, na których dorysowano modne pieprzyki. Niebieskie oczy patrzą na ciebie z pogodnym uśmiechem. Mocny uścisk na ramieniu zelżał. W tym samym momencie z głównej sali dobiegły was obu jakieś wiwaty i głośny szum, jakby rój ludzki zaczął o ton wyżej szeptać ze sobą, po chwili dwa tony, trzy. Prusak zdaje się ten harmider jednak lekceważyć i czeka twojej reakcji z tym samym łagodnym uśmiechem. (O przyczynie szumu i podniecenia możesz poczytać niżej w fragmencie dla wszystkich, jeśli chciałbyś odwrócić głowę i zobaczyć, co się dzieje.)

Tajemnicze C pisze...


Efraim Samter

Zamyślony przechadzasz się po sali. Czasem trudno uniknąć spojrzenia na jakąś kobietę, ale starasz się skupić na swoich sprawach. Co do legend o krasnoludach, elfach, a także o świecie podziemnym i innych takich, to słyszałeś je jak wszyscy. Spotkałeś się z czarownikami. Widziałeś, jak działa magia. Czasem handlowcy w Kompanii używali jej do tłumaczenia rozmów, choć taniej wychodziło zatrudnienie zwykłego tłumacza. Mówią już od dawna ludzie – i rabbi – że czas poświęcony na naukę magii jest nieproporcjonalny do zysków z niej i o wiele taniej, łatwiej i szybciej dojść do oczekiwanych efektów techniką lub naturalnymi środkami. A jednak nadal są magowie, tak jak nadal są ludzie uczący tracący lata na naukę martwych języków, z których mają tylko radość czytania oryginału, podczas gdy mogliby skorzystać z tłumaczenia.

Jeśli zaś chodzi o podziemia: najsławniejsze są te pod zamkiem wawelskim, ale są pilnowane. Ale ludzie mówią, że w Rzeczpospolitej nie tylko pod Krakowem znajdują się zejścia do innego świata, z którego można przynieść wielkie bogactwo... Czasami słyszało się pogłoski, że ten czy ów syn bogatego szlachetki udawał się na poszukiwanie wejścia do podziemi, że ten i ów zszedł i nie wrócił, lub wrócił jako bogacz. Zawsze w tych opowieściach brakowało ci tylko imion i dokładnych miejsc...

Z zadumy wyrywa cię zauważalne podniecenie narastające w tłumie. Jesteś gdzieś blisko głównej sali (jeśli to do czegoś ci będzie potrzebne, to możesz to określić sam, np. parter, schody lub balkon. Na głównej sali są Gaston i jego rozmówcy, Kazimierza w niej nie ma i na razie go nie widzisz). Szepty “przyjechali”, “już idą”, “ale jestem głodny, skandaliczne spóźnienie”, “ciekawe czy przyjdzie z jakąś kobietą” i inne takie dobiegają cię zewsząd. Wszyscy patrzą w stronę wejścia.

Tajemnicze C pisze...

Gaston de Retif, Gwidon Pech i Jan Lutek

Rozmowę waszą przerywają głosy, że oto przyjechali ważni goście, na których wszyscy od godziny oczekują. Najpierw z góry zszedł książę Michał Lubomirski w otoczeniu kilku znakomitych postaci i bardzo pięknych oraz/lub bardzo obnażonych kobiet, a po chwili otworzyły się drzwi wejściowe i wprowadzono kilka osobistości, na których skupiła się momentalnie uwaga całego zgromadzenia. W tym tłumie nie wszystko dało się widzieć, raczej po pewnym czasie dobiegać was zaczęły głosy głośne, pełne charyzmy i przyzwyczajone do przemawiania do tłumu:

“Szanowni państwo” – daje się poznać głos, to może być książę Michał Lubomirski - “dziękuję za przybycie. Oprócz was odwiedzili moje skromne progi również inni bardzo zacni goście, których wypada mi przedstawić: król Stanisław Poniatowski, któremu bardzo wdzięczni jesteśmy za tę wizytę.” Chwila przerwy na wzmożone głosy, powitania i później nieskrempowane szepty pań dobiegające was z dalekiego przodu: “przytył” - “nie, co ty gadasz, głupia, patrz jak schudł” - “dużo ma zmartwień” - “ale jest na twarzy blady” - “to uśmiech”.

Po chwili głos przedstawia pozostałych gości:

“Jakob Sievers, wielki dobroczyńca Polski i minister pełnomocny Imperatorowej Katarzyny, odznaczony niedawno Orderem Orła Białego za swe niebywałem czyny dla dobra Rzeczypospolitej.”

Oklaski.

“Ludwig von Buchholtz, minister pełnomocny króla Prus Fryderyka Wilhelma II, wielki przyjaciel Polski, jej króla i poddanych, z którego przyjaciółmi, obecnymi juz na sali, część z zebranych zdążyła już, jak widzę, wejść w komitywę.”

Życzliwe śmiechy. Odzywa się z tłumu jakiś inny głos. Kto to może być? Zapewne któryś z przedstawionych gości:

“Wygląda na to, że kazaliśmy wam wszystkim długo czekać na posiłek. Pora to naprawić i zasiąść, do stołów – książę nie będzie miał mi nic przeciwko, jeśli pozwolę poprosić was wszystkich do stołów?”

“Ależ skąd, drogi panie ministrze.”

“Uffffff” jakieś sapanie dobiegło zza waszych pleców. To jakiś gruby wąsacz o podkrążonych oczach “Zgłodniałem, w pysku susza. Ależ mam apetyt.”

Gwidon Pech pisze...

@TPC - Milczałem czekając aż wszyscy odżyją i uleczą choróbska. Jeżeli subtelne anachronizmy są dopuszczalne to zawsze można zmodyfikować pewne sytuacje. Rozumiem trudność wynikającą z wymogu rolpleja i jednocześnie zadaniowego podejścia graczy. Damy radę :)

Tajemnicze C pisze...

[Tak, w razie czego możemy też "przewinąć do tyłu" albo po prostu odegrać jakąś scenkę z przeszłości, nawet jeśli to miałaby być przeszłość sprzed 5 minut czasu gry ;) Nie ma rady, taka będzie specyfika gry przez komentarze i od początku to zakładałem.

A poza tym przepraszam za literówki (i nawet błąd ortograficzny). Dużo pisałem i w pośpiechu wrzucałem, żeby to ruszyć na nowo, bez ponownego przejrzenia. Nie znoszę tak robić.]

Neurocide pisze...

Efraim szybkim i energicznym zbiega ze schodów, i dalej żwawo przemieszcza się w stronę Gastona. "Tak więc zaczęło się Panie Gastonie, i dobrze byłoby abyśmy nie uczynili nietaktu gospodarzowi i bez zwłoki przystąpili do kosztowania jadła i napitków. Wszak zasady gościnności obligują zarówna gospodarza, ale też gościa."

Efraim po chwili orientuje się, że przerwał rozmowę. "Przepraszam szlachetnych panów. Jestem kompanem Pana Gastona oraz Pana Kazimierza" -rozgląda się, jakby usiłował go wypatrzeć. i dodaje w zamyśleniu. "Żeby tylko nie minęło go co najlepsze". W ułamku sekundy przytomność umysłu wraca Efraimowi. "Efraim Samter ben Baruch, znaczy się syn Barucha, kupca bławatnego z Samter, to będzie z Szamotuł." - przedstawia się. "Ależ, ze mnie niezdara, z pewnością panom przerwałem, jak mniemam, rozmowy na okoliczności polityczne. Swoją drogą to Bucholtz, mawiają na mieście, niesłychanie delikatny i taktowny człowiek, wyczulony na krzywdę ludzką. Obyśmy Gastonie podczas naszej wyprawy, samych takich ludzi spotykali. Zaś co do przyjaciela polaków Sieversa, to przeczucie podpowiada, że jego romans z Rzplitą potrwa, oj potrwa lat najmniej kilka, a życzę sobie i ojczyźnie aby i kilkanaście. Och, jesteśmy już przy stole, zasiądźcie panowie i powiadajcie o czym to z Gastonem tak namiętnie rozprawialiście?"

Unknown pisze...

"Waść wiesz z kim rozmawiasz, rad bym również i ja wiedzieć z kim rozmawiam. Awans w armii powiadacie, jednakże ja pierwej rad bym z majorem Opalińskim porozmawiać gdyż to na jego zaproszenie tu jestem. Widziałem że major zmierzał w tym kierunku, nie wiecie wać pan gdzie go znajdę?
A swoją drogą to nos podpowiada mi że właśnie jadło wnieśli na salę, pewnie stąd to całe poruszenie w sali obok.
Myślę że uda nam się wrócić na dzisiejszym przyjęciu jeszcze do tej rozmowy a na razie bywajcie."
Jeśli widzę tu majora, to podchodzę do niego aby dowiedzieć się w jakim temacie chciał ze mną rozmawiać.
Jeśli majora nie ma to wracam do sali i zasiadam przy stole obok Efraima i Gastona, gdyż zgłodniałem niezmiernie.
"Przepraszam waszmościów za mą chwilową nieobecność. Chciałem rozejrzeć się za majorem. Ale jako że jadło wnieśli to zjadł bym pieczyste bo zgłodniałem od całych tych wielkich balów. I miło mi powitać waszmościów(zwracam się do Jana i Gwidona jeśli siedzą z nami przy stole). Kazimierz Potcki, były żołnierz w służbie Rzeczypospolitej."
Po chwili ze zdziwieniem patrząc na wszystkich "Wać panom nie smakuje? Jedzcie, jedzcie."

Gaston de Rétif pisze...

Gaston w całym tym zamieszaniu jest nieco zbity z tropu. Chciałby odpowiedzieć Gwidonowi, ale nagłe podejście Efraima oraz nadejście gości powstrzymują go od mówienia. Rzuca tylko krótko do wszystkich i patrzy już ku stołom:

"Dalibóg przenigdy nie zrozumiem tego miejsca".

Tajemnicze C pisze...

Kazimierz Potocki

Ponieważ dostrzegłeś majora, wyrwałeś się z towarzystwa zatrzymującego cię gościa w sposób tak zdecydowany, jak to przedstawiłeś, tamten okazał się bardzo zaskoczony i nie tylko nie zdołał zebrać się do odpowiedzi, ale w ogóle nawet próbować cię zatrzymać. (Słyszałeś tylko za plecami “ale...”, “panie Potocki...”, “to ważne... “kariera, awans...”). Część Twojej deklaracji o powrocie i powitaniu z resztą graczy trzeba uznać za nieważną.

Widzisz, że Opaliński rozmawia na uboczu z dwoma gośćmi odzianymi w schludne kolorowe kamizelki i białe, wąskie portki. Wydają się bardzo pochłonięci rozmową. Oceniasz, że major jest zaaferowany, bo gestykuluje. Chociaż rozmowa ich jest dość głośna, ogólny hałas uniemożliwia ci rozpoznanie, jaki jest jej temat. W tym miejscu muszę zadać pytanie, zanim przejdziemy dalej: czy podchodzisz do nich, czy najpierw czekasz, aż skończą? A może coś innego? Pytam dlatego, że choć trudno powiedzieć kim są tamci dwaj, scena wygląda na środek dość gorącej konwersacji i nie będziesz w stanie wypytywać majora o to, co zamierzałeś, chyba że niedyskretnie).

Pozostali

Nadbiegły z kuchni manipuły kuchcików, wyszkolene jak legioniści samego Caesara: na przedzie pierwsza linia w białych odzieniach niosąca zastawione jadłem talerze. Potężne, srebrne półmiski wypełnione warzywnymi sałatkami i pieczywem. Rondle parujące mięsnymi wonnościami. Kształtne dzbanuszki z sosami.Talerze z zakąskami w galarcie i na sucho. Za nimi podążała druga linia manipułów - w czerwonych kamizelkach. Zapowiadali nimi wina w dzwoniących butlach, w dzbanach na wzór starożytnych, z przedstawieniami bogów kosztujących nektaru i urody bogiń,w gąsiorach i w maleńkich baryłeczkach stawianych na zapas, przy stołowych nogach, gdyby ktoś pilnie potrzebował i nie mógł doczekać się odsieczy z kuchni z nowymi butlami... Za nimi ciągnęła na dobitkę gwardia w srebrnych kamizelkach, migoczących w blasku świec i lampionów. Każdy w białej peruce, białych pończochach. Wnieśli na stoły różnokształtne flaszki z kolorowymi i przezroczystymi alkoholami, z wódkami zaprawionymi muszkatem, pieprzem i wszystkim jeszcze, co tylko do głowy przyjdzie. W drugiej ręce każdy miał wazę z czymś zacnym na przegryzkę, od ogórków po bardziej rzeczowe smaki.

Legion kuchcików chwilę falował przy stole, po czym część wróciła do siebie, a część – gwardziści w bieli – pozostali pod ścianami, dwa kroki od krzeseł, na których siadacie do stołu.

“Płyń, o piemonckie!” z naprzeciwka w poetyckiej ekstazie zabulgotała jakaś czerwona twarz pływająca jakby w misce - w ogromnym kołnierzu.
“Dla mnie burgund!” mlasnęły jakieś wątrobiane wargi z boku.
“To nie crimen nalać sobie jednego i drugiego” - już ktoś komponował sobie miksturę zanim jeszcze – właśnie teraz – książę Michał dał niemy znak i rozpoczęła się uczta przy wszystkich stołach.

Unknown pisze...

Bardzo powoli podchodzę do osób toczących konwersację w taki sposób i na taką odległość by dało się usłyszeć choć strzępki ich rozmowy.
Jak zauważę że major mnie dostrzegł to przystaję i czekam na zakończenie ich konwersacji i dalszy rozwój wypadków.

Tajemnicze C pisze...

Podchodzisz nieśpiesznie do rozmawiających. Wydają się bardzo zaabsorbowani sobą i nie są w stanie ciebie dostrzec. Major podniesionym głosem daje tamtym dwóm do zrozumienia, że nie uda im się zwerbowanie nikogo na warunkach, które proponują, ani nawet na pięć razy lepszych. Na to tamci odpowiadają – w przeciwieństwie do Zygmunta Opalińskiego zachowując większy spokój – wymieniając jakieś nazwiska i twierdząc, że oni, ci wymienieni, już to zrozumieli i że jedyna droga to właśnie taka, i że major źle rozumie swoje zobowiązanie wobec Rzeczypospolitej, które wymaga teraz zmienionej perspektywy i umiejętności adaptacji do nowych kondycji, i że to właśnie będzie patriotyzm, i że oni chcą mu w służbie dla ojczyzny pomóc, i że właściwie to odmawiając im on sam ją zdradza. Na to Opaliński zbliża się na odległość oddechu do tego, który wypowiedział te słowa, łapie go za kamizelkę, podnosi go z ziemi na wysokość swojej twarzy i mówi przez zęby: “Słuchaj, pruski szczurze. Usłyszę z twoich ust jeszcze jedno słowo, a tak jak tu stoję, zabiję ciebie, twojego kompana, twoich pachołków, twoich zauszników, twojego ministra, a jak kiedyś pojadę do Berlina, nie omieszkam poszukać twoich córek, kochanek i żony. Nie wiem jeszcze, czy je potem sprzedam bisurmanom, czy zakopię żywcem, ale najpierw dobrze się z nimi zapoznam. Zrozumiano?”

“O, jesteś...” Wydaje ci się, że po twoim pojawieniu się niepokój przebiegł po twarzy Opalińskiego. Upuszcza Prusaka, ten opiera się o parapet nie mogąc wykrztusić słowa, jego twarz to tylko szeroko otwarte oczy. Drugi – podobnie. Nawet na ciebie nie spojrzeli. Stoją jak skamieniali.

O ile ty sam w jakiś sposób nie skomentujesz, nie przerwiesz lub nie przeciągniesz tej sceny, major powie “chodźmy stąd” i wyprowadzi cię z pokoju. (Pozostanie w nim kilku służących i może parę innych osób). Uznajmy wówczas, że możesz z nim porozmawiać w drodze do stołu lub przy stole . Więc jak? A może chcesz jakoś wtrącić się w tamtą scenę?

Unknown pisze...

"Wszelki duch Pana Boga chwali. Rad jestem wielce że się z majorem spotkać w końcu udało. Waszmościów też witam . " /Powitanie w stronę pruskich szczurów było rzucone zimno i zdawkowo/
"Z tego com słyszał jadło na stół podano więc choćby coś zjeść mości Zygmuncie a przy stole będziemy mieć okazję powspominać stare dobre czasy."
/Pozwalam majorowa chwilę odsapnąć po tej burzliwej wymianie zdań z prusakami i czekam aż on rozpocznie rozmowę/.

C pisze...

Wychodzicie z komnaty. Zygmunt od razu zwalnia kroku i przystaje z tobą na chwilę w rogu sali, tuż przy niewysokim posążku greckiego satyra trzymającego dzban w jednej, a flet w drugiej dłoni. Major rozgląda się, czy ktoś w pobliżu nie słucha i mówi wskazując ręką na portret zawieszony na ścianie jakby ponad satyrem, jakby ci o nim opowiadał.

“Przy stole zbyt wielu niepewnych ludzi, pomówmy teraz. Jestem tu z polecenia ważnych osób partii przeciwnej rozbiorowi. Wierzę, że mogę ci ufać i przejdę od razu do sedna, bo będziemy mogli widzieć się po przyjęciu tylko jutro – potem od razu wyjeżdżam.

Trzeba rozglądnąć się i dowiedzieć najwięcej o tym, kto w Warszawie jest gotów partię przeciwną zaborcom poprzeć i wypowiedzieć im otwarty sprzeciw, gdy nadejdzie pora. Najważniejsi oczywiście są ci, którzy posiadają jakieś pieniądze i gotowi są ich użyć. Gdy chodzi o to przyjęcie, bo można tu zacząć, to ponieważ otwarcie z nikim na ten temat rozmawiać nie można, najlepiej pytanie to podawać pod postacią dociekania, co z “piątym” [regimentem fizylierów] i kto na niego może wyłożyć pieniądze, bo przy obecnych cięciach i redukcji armii regularna ta jednostka została rozwiązana. Zamierzam pokręcić się tu trochę i popytać w ten sposób ludzi. Co z tego będzie? To w dużej mierze zależy od ciebie, Kazimierzu.

Czy możesz i chcesz się do nas przyłączyć? Potrzebujemy wojskowego i zarazem zaufanego człowieka w Warszawie i w tutejszej okolicy, nawet kilku. Niebezpieczna robota, bo Moskale rozbudowują tu siatkę szpiegowską i trzeba będzie uważać. I paskudna robota, bo trzeba będzie podrzynać psie gardła. Możesz podjąć się tego zadania? Dalsze instrukcje mogę przekazać wyłącznie wtedy, gdy wyrazisz zgodę i jesteś tym zainteresowany. No więc?”

Neurocide pisze...

Efraim zorientował się, że przyjdzie mu teraz znosić katusze tej uczty. "A może kucharz jest bratem w wierze? Może zadbał o należne czynności?" rozgląda się szukając starowierców. Patrzy na jadło i z niepewnością, przerażeniem oraz burczącym brzuchem szuka tego, co może być, choćby namiastką koszernej potrawy. Tego co zawsze bezpieczne. Chleb może? Warzywo jakieś? Surowa cebula? Cokolwiek, żeby tylko do gardła włożyć.

"Panie Gastonie, może uraczysz nas między kęsami, choćby krótkim opisem Paryża. Słyszałem, że dwa miliony ludzi tam się tłoczą. Toż to musi być istne mrowisko? A kamienice to chyba wielki na pięć kondygnacji?"

Gaston de Rétif pisze...

Gaston, mruczy pod nosem do siebie, gdy z zamyślenia wyrywa go prośba Efraima:

"Konfitowane kacze udko, nie ma bouillabaisse, hm... vol-au-vent, może jakieś ragoût.

O, Efraimie, Paryż, Paryż, to specjalne miejsce. Ilekroć tam jestem, myślę jedynie o opuszczeniu tego hałaśliwego piekła wąskich ulic. Dajcie mi jednak przekroczyć granicę Faubourg S. Michel, czy Faubourg S. Jacque, a już ogarnia mnie tęsknota za pałacami i ogrodami. Paryż rzeczywiście ostatnimi czasy nabiera rozmiarów. Nie liczy sobie pewnie 2 milionów głów, ale zapewniam Efraimie, że nie zabrakłoby ci tam materiału do twojej działalności. Może jednak wybierzmy się na krótki spacer. Stoimy właśnie na malutkiej wyspie pośrodku Sekwany, która wyznacza punkt centralny całego miasta. Oto tak zwana Lutecja, która to nazwa przechowała się jeszcze w języku łacińskim na określenie Paryża. Stoimy przed wielką katedrą Notre-Dame. Dwie ogromne, gotyckie wieże królują nad wyspą i całym miastem. Nieco niżej w samym sercu fasady ogromna rozeta, która zamienia światło w wielokolorowe promienie anielskich włosów i powstrzymuje ponure słońce zadymionego miasta przed wtargnięciem do domu Bożego. Poniżej galeria zdekapitowanych króli, haniebna kara wykonana przez najgłupszych z rewolucjonistów. Ta piękna galeria przedstawiała wizerunki 28 królów judejskich, jednak ślepa i ogłupiona nienawiścią hołota, nie wiedząc, że te biedne postacie nie mają nic wspólnego z tronem francuskich i za takowych ich uznawszy, postanowiła odrąbać koronowane głowy. Niżej w portalu Chrystus zwycięski, zasiadłszy na tronie gniecie stopami ludzi, którzy na władzę królewską rękę podnoszą. Wokół sceny śpiewają piękni aniołowie, a apostołowie usługują Panu. W ten sposób wzrok nasz spadł z wież katedralnych na ubłoconą posadzkę parvis de Notre Dame. Obróćmy się plecami do budynku, by przejść kilkaset metrów prosto w stronę Pałacu. Znajduje się on teraz po naszej prawej stronie. Masywna budowla z wieżą zegarową wykonana jest w białym kamieniu. Stanowiła ona pierwszą siedzibę królów francuskich, aż do wieku XIV, gdy Karol V dla ochrony miasta przeniósł siedzibę do bardziej warownego Luwru. Dziś pałac jest jednym z paryskich więzień, w którym, jak donoszą ostatnie smutne wieści z Paryża, właśnie została uwięziona Maria Antonina. Ale zostawmy ten temat i idźmy dalej. Skręcamy teraz w prawo i kierujemy się prosto w stronę mostu Notre-Dame. Cóż to za dziwactwo architektoniczne. Lekko wygięty kamienny most po obu swoich bokach ma, niczym wyrosłe z szerokiej Sekwany dzikie pnącza bluszczu, wysokie na 6 pięter budynki. Są to drewniane, pstrokate budy ułożone bez żadnego porządku. Wychyla się z nich tłum głów i rąk. Jedne coś zrzucają, inne wylewają wodę, jeszcze inne wciągają wiadrami rzeczy podawane przez pływających pod mostem gondolierów. Zapewne nie uda nam się przejść bez problemu przez to mogące runąć w każdej chwili miejsce więc postarajmy się to zrobić przynajmniej szybko i zostawmy je za sobą. Teraz w lewo w Rue de Gerves. To tędy przejeżdżała niegdyś królewska kareta, gdy król pędził z porannej mszy z powrotem do Luwru. To tutaj wchodzimy w te charakterystyczne uliczki. Są w nich budynki wysokie, co przy tak wąskich uliczkach sprawia, że niewiele do samego dołu dociera światła. Uniemożliwia to też regularny przepływ powietrza przez co zapach dzielnic garbarzy, czy rzeźników przyprawia delikatniej usposobione osoby o mdlenie. Idąc tymi uliczkami po 5 minutach spaceru dochodzimy do Luwru, który dziś jest już byłą siedzibą królewską, która z warownego zamku stała się wygodnym pałacem. Gdy przejdziemy przez wewnętrzny dziedziniec wkroczymy do przepięknych ogrodów Tuileries, gdzie znajduje się ogromny staw otoczony pięknymi rzeźbami lamentującego Kaina, zwycięskiego Cezara, dobrego Samarytanina, czy sławy królewskiej poskramiającej Pegaza. Gdy już nasz nos zazna dzięki delikatnemu zapachowi róż i tulipanów odpoczynku od ulicznego smrodu.

Gaston de Rétif pisze...

Wyjdźmy wreszcie na Plac Concorde. Jest noc nie wszystkie latarnie już płoną, a ciemne postacie zdają się szybciej znikać niż pojawiać. Człowiek o świętym jak ksiądz Gwidon sumieniu lub dobroduszny jak Pan Lutek zapewne ominie jak najszybciej to miejsce, jednak niejedna niespokojna dusza przychodzi tu o tej porze. W najciemniejszych miejscach tego placu nerwowe duchy szukają ukojenia w objęciach harpii, które za odpowiednią sumę są w stanie zrobić wszystko, uwierzcie wszystko! Plotka głosi, że niejaki markiz de Sade przyszedł niegdyś nocą do jednej z nich, aby za zbyt solidnie jak na taką damę wypchaną sakiewkę wykupić sobie specjalny rodzaj przyjemności, za które bez wątpienia grozi mu 7 krąg piekielny oraz pełną dyskrecję owej kobiety. Niestety, jego złośliwa teściowa miała dotrzeć do owej pani i kolejną porcją złota zmusiła ją do zdradzenia tajemnic owej szczególnej nocy przez co zapewniła markizowi zimny i mokry pokój w bastylskim lochu."

Gaston nabiera oddechu i pije trochę wina dla zwilżenia gardła.

"Taki jest Paryż, moi mili: brudny, brutalny, ale gwarantuję, że nigdzie nie ma cudowniejszych ogrodów, ani bardziej wystawnych pałaców. Niejeden byś tam interesik zrobił, Efraimie, nie jedną skrzynię złota do siebie przytulił. Ale kto wie, czy przypadkiem jakiś zadłużony szaleniec nie wbiłby ci w plecy noża w dżdżysty niedzielny poranek, albo nie zawlókł twojego obitego ciała do paryskich katakumb, gdzie mało kto odważa się wchodzić, a jeszcze mniej osób stamtąd wychodzi przez co owiane są ponurą sławą. "

Przepraszam, musiałem podzielić ten komentarz na dwie części. 

Gwidon Pech pisze...

"Panie Gastonie, ładnie opowiedziane, ale chyba są to czasy przeszłe... Pańskiego Paryża już chyba nie ma. Karki w bieliźnie chrupią tam pod ostrzami gilotyn i bruk paryski żyzny jak nigdy... Modlę się aby to barbarzyństwo zakończyło się tam jak najszybciej..."

Gaston de Rétif pisze...

Drogi księże Gwidonie, dziękuję za komplement i modlitwę. Pozwoli jednak ksiądz, że odpowiem pytaniem. Czy zapytany przez człowieka, który nie zna tak dobrze spraw boskich, o to jak wygląda królestwo jezusowe, odpowiedziałby ksiądz, że pełno w nim obecnie bezprawia, że pewna jego część wydaje się przez Boga opuszczona, a jeszcze inna, położona jeszcze niżej trawiona jest wiecznym ogniem piekielnym, bez którego rajskość boskich dziedzin wydaje się jedynie osnutym mgłą niepewności rojeniem? Czy może opowiadałby ksiądz o Serafinach, którzy z ognistymi mieczami w ręku bronią potężnych bram, nad którymi pieczę sprawuje sam św. Piotr? A może opowiedziałby ksiądz o boskiej potędze, która kpi sobie z chwilowych zakusów szatana i dobrotliwie przyjmuje umęczone dusze w nieskończone krainy nieba? Szatan, jak każdy rewolucjonista, nie rozumie jałowości swojego buntu. Jego, jak i z resztą rewolucjonistów, grzech polega na pysze, która się rodzi z ignorancji, czyli nieznajomości najtrwalszych prawd wszechświata. Krótko mówiąc, jest to krótkowzroczność, od której, nieskromnie ufając memu rozumowi, staram się uciekać i przedstawiać rzeczy w ich trwalszym, a nawet wiecznym wymiarze. Myślę, że księdzu po drodze z takim sposobem ujmowania rzeczy. Czy może się mylę? W takim wypadku najmocniej księdza przepraszam!

Gwidon Pech pisze...

"Nie myli się pan, rzeczy wieczne... ważne aby były kierunkowskazem dla ducha. Choć aby docenić wieczność trzeba zaznać chwili. Zda mi się, że filozofom i poetom (a ze słów pańskich wnioskuję, że jest pan i jednym i drugim), łatwiej jest przebywać w świecie idei niż prostemu księdzu takiemu jak ja. Lud boży cierpi prawdziwie, i nie przemówię do nich nie mówiąc o rzeczach ulotnych, nietrwałych i o tym, że zło jest tu i teraz i czeka na ludzką słabość, słabość która zawsze zdarza się w czasie, poza wiecznością. Pycha i ignorancja - przyznaję, dobrze pan wskazał źródło rewolucyjnego błędu ducha. Ale trafił pan z deszczu pod rynnę, bo i u nas także rewolucja... mniej krwawa ale równie historycznie ważka, bo rewolucja pojęć, rewolucja w tym co jest a co nie jest zdradą, co jest a co nie jest miłością ojczyzny. Dziś usłyszałem jak któryś ze znacznych gości wspomniał, że w polityce przecież nie ma słowa zdrada i a politycznych zwyczajów trzeba dobrze strzec. Tak więc wracając do wieczności i trwałości... jest to sztuka trudna, oceniać świat spoglądając z wysokiego zamku. Dlatego też i tu jestem jedząc i pijąc pospołu, słuchając rozmów i poznając jakie partie i stronnictwa się tu rodzą. Jest bowiem jak powiada Eklezjastes czas siania i czas zbierania. Sieją dziś jedni, zbiorą inni jutro... Czuję w duszy, że warto dopomóc tym drugim poznawszy co się teraz i tutaj dzieje. I aby na starość przyglądać się rzeczom wiecznym bez żalu i bez winy z powodu grzechu zaniechania."

Widząc z kolei męki kulinarnych wyborów u Efraima wspominam o pewnym rabinie, który w takich chwilach sięgał po jedzenie ale zawsze po modlił się następująco: "O Wiekuisty! Bądź błogosławiony Wieczny Boże, który pozwalasz nam przekroczyć zakaz". I dodaję, że rabin ów był wielce szanowaną osobą zatem może brać z niego przykład.

C pisze...

Zamierzam ruszyć dalej z akcją. Myślę, że pod koniec przyszłego tygodnia pojawi się notka podsumowująca co się dotychczas stało i ruszająca akcję do przodu dokładnie w miejscu, w którym przerwaliśmy.

Dlatego jeśli ktokolwiek z Was jest zainteresowany dalszą grą, niech da znać tutaj. Przeczytajcie sobie to od początku, całkiem fajnie to się czyta i nie jest to męczarnia. Z perspektywy czasu widzę tez, że to ja niepotrzebnie do was "dymiłem". Będę bardziej na luzie podchodził do aktywności grających. Trzeba by też nieco ograniczyć dialogi. Pomyślę jeszcze raz nad formą notek itd.

Jeśli gracie, dajcie tylko znać. Jeśli chodzi o Kazimierza Potockiego, niech zastanowi się nad odpowiedzią, którą daje majorowi, bo od niej może zależeć bieg całej gry. Nie musi być napisana w formie dialogu, ale chcę po prostu wiedzieć, co Kazimierz (jeśli gra dalej) zamierza - dołączyć do spiskowców, czy też nie.