wtorek, 17 stycznia 2017

Na przyjęciu


27 listopada 1793.
Pałac Lubomirskich, Warszawa.
Środa, godzina 7 wieczorem.

Brama na posesję jest otwarta na oścież. Jak większość gości mijacie ją pieszo, witani pokłonami służby, która wskazuje drogę do pałacu po potwierdzeniu zaproszeń (“Pan Potocki (na to imię obejrzeli się wszyscy, nawet inni arystokraci, którzy mogli je usłyszeć) – dobry wieczór, czy spacer w takie zimno nie był zbyt uciążliwy? - jest pan wpisany na prośbę... pana Opalińskiego? – A, to panowie razem? - Oczywiście, proszę wybaczyć. Książę Michał zaprasza, książę Michał oczekuje itp.itd.”). Zbliżacie się, budynek rośnie, żwir szeleści pod stopami, jest zimno. Przed wami i za wami kroczą inni zaproszeni – parami, czasem w większych grupach po kilka osób, a czasem pojedynczo. Kamienistą dróżką jadą w stronę budynku pojazdy kołowe. Nie jest ich wiele. Dojeżdżają na plac przed wejściem, zataczają tam szerokie koło, po czym zatrzymują się, a z ich wnętrz wysypują się kolejne osoby. Damy, młodzieńcy, starsi panowie, a także duchowieństwo. Krążyły dowcipy, że, ze względu na rzekomy wyjazd z Warszawy niemal całej szlachty, na przyjęcie u Lubomirskiego – Targowiczanina, gdzieniegdzie śmielej zwanego “zdrajcą”, choć co dziś to znaczy, skoro król ostatecznie też przystąpił do Targowicy – że na to przyjęcie, które jest na cześć ambasodora rosyjskiego Jakoba Sieversa i pruskiego posła Ludwiga Buchholtza; że na to właśnie przyjęcie, aby zapełnić pałacowe sale, trzeba będzie chłopów z krowami i kurami zapraszać, bo nikt inny, kto Polak, stopy swojej w takim gnieździe żmij nie postawi. Na szczęście dyplomaci ekstraordynaryjnych aliantów Rzeczypospolitej będą czuli się ukontentowani, bo już teraz widzicie, że do pałacu zeszło wielu ludzi. Fakt, że zapraszano dosłownie wszystkich i z okolicznych wsi ściągano gołotę, poza tym zeszło tu też niemałe grono wierzycieli Teppera i pozostałych bankierów-bankrutów -  przyszli dowiedzieć się, gdzie są ich pieniądze...

W budynku jest ciepło i bardzo przyjemnie. Główna sala parterowa zapełniona jest ludźmi i gotowa do tańca, choć muzykantów jeszcze nie ma. W bocznych komnatach na długich stołach narzucono już obrusy. Ale potraw i napitków też nie ma. Wielka ciżba tłoczy się więc, przechadza po pałacu podziwiając sale, zawieszone na ścianach obrazy przodków i wielkiej przeszłości kraju. Stroje są rozmaite, ale przeważają narodowe. Kobiety, wedle mody, obnażone są tak gruntownie, że nie wiadomo co zrobić z oczami. Piękne i młode, o upiętych włosach, wystrojone klejnotami. A obok nich to samo kobiece piękno, ale jakby w krzywym zwierciadle, kilkadziesiąt lat starsze – to zapewne ich mamy, ich babcie... Niektórzy goście stoją oparci o poręcze schodów wiodących na piętro i na balkon u góry – tam też trochę ludzi już czeka. Są tu duchowni i dostojni panowie bracia o pałacowych manierach, ale są i inni, pierwszy raz w takim miejscu.

Lokaj prowadzi was na górę, wychodzicie na balkon. Znowu uderza chłód zimowego wiatru. Lokaj podchodzi do jednej ze stojących przy balustradzie postaci w pięknym, popielato-złotym kostiumie, okrytym granatowym płaszczem.

“Miłościwy panie, oto Kazimierz Potocki i jego przyjaciele z zagranicy, pan de Retif i pan Samter.”

Książę Michał Lubomirski obraca się w waszą stronę i przebiega wzrokiem jak po fantomach, po czym wraca do obserwowania z balkonu bramy wjazdowej. Zapewne wypowiedział jakieś słowa powitania, ale wiatr musiał je zagłuszyć. “Zaraz będą”, dobiegł was natomiast głos kogoś stojącego obok księcia.

Lokaj odchodzi. Wprowadzani są na balkon kolejni goście, których czeka ceremoniał poznania gospodarza. Książę i kilka osób przy poręczy rozmawia ze sobą w krótkich, nerwowych słowach. Panuje tu przenikliwe zimno i wieje wiatr. Wnętrze zaprasza ciepłem i pięknymi kobietami.

Co robicie?

niedziela, 8 stycznia 2017

Szansa Kazimierza Potockiego


24 XI 1793, niedziela, godzina 6 po południu.
Warszawa, karczma “Pomocna dłoń”. 
 
Z powodu chłodu siedzicie w parterowych pokojach kamienicy, w której na piętrze wynajmujecie pokoje. Jest to karczma z niezłą kuchnią. Dobrą i na tyle drogą, by nie schodziła się tu gołota. Być może ze względu na ceny i coraz mniejszą zasobność waszych sakiewek powinniście wybrać jakieś inne miejsce, ale ilekroć schodzicie ze swoich mieszkań, przechodzicie przez “Pomocną dłoń”, co ułatwia zatrzymanie się w tym miejscu. Dzisiaj skłoniła was też do dłuższego posiedzenia rozmowa na temat tego, co zaproponował Paweł Stanicki (oraz ewentualnie listu, o którym opowiedział Gaston de Retif).

Ledwo skończyliście wieczorny posiłek i przyniesiono wam napitki (woda? grzaniec? co tylko chcecie), do środka karczmy weszło czterech polskich panów w wybornych, kolorowych żupanach, przepasanych szerokimi i zdobionymi pasami, na ramionach ciężkie delie, na głowach obszywane futrem czapy z pawimi piórami, pistolety i szable u boku. Noszą się bardzo “z polska” również gdy chodzi o wąsy i fryzury. (Jeszcze na długo przed uchwaleniem Konstytucji narodowe stroje wracały do łask u wielu Polaków.) Panowie rozglądają się po sali i dostrzegłszy waszą ławę podchodzą głośnym krokiem.

“Czołem, mości Kazimierzu! Wieści przynosimy!” zawołał pierwszy wielkim głosem będąc jeszcze w połowie sali.
“Dobre wieści!” - huknął inny.
“Co tak waszmościowie siedzicie jak na stypie!? Pozwolicie, że się przysiądziemy!?” wypalił następny już nad puklami peruki Gastona i chwilę później zamarł, stropiony obecnością tradycyjnie odzianego żyda o posturze niedźwiedzia. Na twarzy panów szlachty pojawiła się troska i podejrzliwość. Widać, że wypili już trochę tego wieczora.

“Kaziu, czyś ty aby w jakie długi nie popadł?” - zniżył głos, szepnął niemal, pierwszy z nich.

(Kazimierzu, rozpoznajesz ich w mig. To twoi koledzy z wojska – w kolejności Michał, Piotr, Seweryn i Melchior. Znani rębajłowie i świetni żołnierze. Słyszałeś, że są teraz w Warszawie. Służyłeś z nimi w tej samej jednostce (2 batalion 5 regimentu fizylierów) pod majorem Zygmuntem Opalińskim. Nie miałeś z nimi żadnych złych doświadczeń.)

Szansa Gastona de Retif


24 XI 1793. Około południa, Warszawa.

Do Gastona przyszedł kilkunastostronicowy list z Francji. Przekazany jest przez właściciela waszej kamienicy, do którego dwa dni temu trafił posłańcem Poczty Polskiej. Nadawcą jest Ambroise de Retif, ojciec Gastona.

List został wysłany 7 listopada 1793 roku. Pierwszą część stanowią informacje na temat urodzin u cioci Retycji i rodzinnego przyjęcia w pałacyku cioci daleko poza Paryżem, na które zjechała się cała rodzina. Ojciec wymienił wszystkich obecnych na przyjęciu. Dziwna jak na niego drobiazgowość. Opis celebracji urodzin jest długi, pełen mniej lub bardziej śmieszych anegdotek (kto długo spał, kto przyjechał za wcześnie, kto zgubił drogę, kto się kłócił i czyje dzieci są najgorzej wychowane lub najgorzej się uczą). O polityce i o jej wpływie na sytuację rodziny nie ma słowa. Albo Ambroise stara się przemilczeć to i owo, albo mimo wydarzeń w Paryżu, o których w zasadzie co dzień czytasz w warszawskiej prasie, wszystko jest u nich dobrze.
Egzekucja Ludwika XVI, 21 stycznia 1793
Załączam do tego wpisu obrazki dające streszczenie artykułów o wydarzeniach paryskich, jakie publikowane są na łamach warszawskiej prasy. W liście o takich sprawach nie ma słowa. Nie ma też po raz pierwszy od tych kilku lat, które Gaston spędził w Polsce, wezwania do powrotu, słów, że rodzina tęskni i chce, żebyś wracał. Zamiast tego na sam koniec listu dodana została wzmianka, że wszyscy cię kochają i są pewni, iż dobrze sobie radzisz w Polszcze, i że prosperujesz. W postscriptum dodano też prośbę, by korespondencję – wszyscy jej wyczekują – słać na adres cioci Retycji, a nie do Paryża, i że jeśli jakiś list został wysłany we wrześniu lub później, to zapewne nie doszedł.
Zgilotynowany służy jako trofeum

Środkowa część listu tyczy czego innego. Te kartki napisane zostały przez przyjaciela ojca, Polaka Mikołaja Koppe, w języku łacińskim.

(Koppe jest magiem; emigrantem politycznym z czasów konfederacji barskiej, który kilkanaście lat temu uciekł do Paryża i któremu rodzina Gastona pomogła, co stanowiło początek przyjaźni szlacheckich rodów. Polscy emigranci - Mikołaj i Anna, którą do dzisiaj znałeś jako żonę Mikołaja, a od dzisiaj - sam się zaraz przekonasz - oraz ich dzieci, również są kalwinami, co wzmocniło rodzinną relację. Walenty Koppe, o którym jest mowa w liście, jest drugim synem Mikołaja i Anny, o 8 lat młodszym od Gastona, więc wasza znajomość jest bardzo powierzchowna. Ze starszym synem, Patrykiem, studiowałeś na Sorbonie magię.)
Do Warszawy docierają wieści o tysiącach zgilotynowanych 
Pan Mikołaj opowiada o swoich braciach, Ksawerym i Samuelu. Po upadku konfederacji barskiej, gdy on uciekł do Francji, pozostali – również konfederaci – zaryzykowali życiem i próbowali jakoś wykręcić się z prześladowań. Ich dalszy los jest Mikołajowi Koppe nieznany. I nie mógł być znany, bowiem z Mikołajem uciekła Anna, żona jego brata, Ksawerego, który dowiedział się wcześniej, że Mikołaj potajemnie spotykał się z nią i za ten romans chciał oboje zabić. Teraz, gdy najmłodszy syn emigrantów, Walenty, dorósł i nasłuchał się o swoich wujach, a także buntuje się przeciw ojcu, że ten pozostawił swój kraj zamiast walczyć, i gdy dochodzą wieści o klęsce wojsk polskich i ratyfikowaniu kolejnego rozbioru, chce odwiedzić rodzinę, chce zobaczyć ziemie ich rodu, wypytuje o Samuela i Ksawerego.

Mikołaj pisze, że Walenty najpóźniej wiosną będzie w Polsce, a jeśli uda mu się załatwić podróż statkiem, to nawet wcześniej – popłynie wtedy od razu do Lipawy lub Rygi. Koppe w związku z tym prosi, by Gaston, jeśli ma taką możliwość, pojechał do Poniewieża w województwie trockim, gdzie znajdują się ziemie Koppe. By sprawdził, czy żyją jego bracia. Samuel był księdzem i on może pomóc. Ksawery uczonym i podróżnikiem – on może pragnąć zemsty. Rozstali się w nienawiści i nie wiadomo, dokąd smutek zaprowadził Ksawerego po hańbie i utracie żony. Ludzie już wcześniej bali się jego szaleństw i charakteru. Mikołaj prosi, by Gaston przekazał braciom historię Mikołaja, dobre słowo i prośbę o przebaczenie. Przede wszystkim musi przekonać ich, by tamci nie wyjawili Walentemu przeszłości Ksawerego i Anny. Gdyby Gaston wyczuł, że Ksawery będzie chciał się zemścić, trzeba Walentego uratować zanim tam dojedzie. Biorąc pod uwagę to, że on o niczym nie wie (i lepiej, by się nie dowiadywał), być może trzeba będzie go porwać. W razie tej ewentualności Samuel z pewnością im pomoże. Do listu dołączony jest sygnet rodowy Mikołaja Koppe, który Gaston ma pokazać braciom na poparcie swych słów. Mikołaj wyraża nadzieję, że czas, który upłynął i słowa, które Gaston przekaże, mogą przekonać Ksawerego do milczenia i akceptacji tego, co się stało.

Jeśli Gaston nie będzie mógł podjąć się tego zadania, pocztowy ma instrukcję udania się do Poniewieża i odnalezienia Samuela Koppe. Na decyzję Gastona może czekać w Warszawie jeden tydzień.

Chateaubriand pisał: Mordercy zatrzymali się pod oknem i wznieśli swoje piki śpiewając przy tym, podskakując zbliżyli je do mojej twarzy, tak żebym lepiej mógł się przyjrzeć bladym wizerunkom. Oko, wypchnięte z oczodołu, zsuwało się po zszarzałej twarzy zmarłego, pika przeszła przez otwarte usta i zęby zacisnęły się na ostrzu. "Łajdacy", krzyknąłem, "to tym jest dla was wolność?"

sobota, 7 stycznia 2017

O grze poza grą


MIEJSCE NA UWAGI O GRZE

(Notka założona przez mości Potockiego i wrzucona do roboczych, ale udostępniam, bo Efraim nie aktywował się jako autor bloga.)

I. Dwa słowa na temat dialogów. Nie widzę przeszkód, by gracze, którzy nie czują się dobrze w ich pisaniu, streszczali to, co mówią. Będzie to też przydatne w przypadku dłuższych rozmów, gdy nie chcemy tracić czasu, przejść szybciej do kolejnych wątków itd.

Czyli zamiast słów:

“Drogi Efraim ma jednak rację. Trzeba być dokładnym w nawet nieistotnych drobiazgach, nieistotnych dla ludzi honoru. Gdy misja się powiedzie, po powrocie do Warszawy dostaniecie 200 czerwońców premii do podziału. Do tego zaliczka 100 zł na potrzeby podróży oraz możliwość skorzystania z zasobów Kompanii, gdy chodzi o konie i pojazdy.”

Można też napisać:

[Stanicki oferuje 100 złotych zaliczki z możliwością korzystania  z zasobów Kompanii (konie, wozy etc.) oraz po zakończeniu misji i powrocie do Warszawy 200 czerwonych złotych do podziału.]

Dialogi wychodzą bardzo fajnie. Może powstaje trochę nieporozumień, ale... chyba nie ma co tego jakoś starać się opanować. One takie będą, nie ma rady i nie ma co niczego narzucać. Chciałem po prostu dać znać, że w razie czego odzywajcie się bez skrępowania w inny sposób.

I jeszcze prośba: ci mniej zaangażowani w grę lub w jakiś wątek niech się nie boją, że mogą napisać coś durnego, że będzie niehistorycznie czy coś. Lepiej się odezwać niż milczeć. Nie trzeba w każdej wypowiedzi błyszczeć erudycją, pełny luz. Mam nadzieje, że rozmowa ze Stanickim nie onieśmieliła - na wszelki wypadek przygotuję jakieś kontrapunkty w następnych. Piszę to już też z myślą o kolejnych graczach, bo wygląda na to, że tacy już niebawem dołączą.

Jakiekolwiek inne rzeczy do ustalenia między graczami - to tutaj. Starajmy się od teraz w wątku z grą dawać tylko teksty jej dotyczące (to w sumie uwaga tylko do mnie, bo jak dotąd ja łamałem zasady i rzucałem teksty spoza gry).

Cadrach

niedziela, 1 stycznia 2017

Szansa Efraima Samtera


Bernardo Bellotto, Ulica Miodowa (1777).
24 listopada 1793.
Niedziela, godzina 10 rano, Warszawa.

W przeciwieństwie do tego, co widzicie na obrazie obok, słońce od rana nie wychyliło się zza chmur, jest chłodno. Efraim Samter razem z dwoma przyjaciółmi, Kazimierzem Potockim i Gastonem de Retif, na zaproszenie Pawła Stanickiego udają się właśnie do biura Kompanii Handlowej Polskiej. Ponieważ to blisko, idziecie na piechotę. Biuro znajduje się w kamienicy, gdzie Efraim znajdował dawniej płatne zajęcie jako organizator spotkań miejscowych handlarzy z żydami.

W budynku nie ma dziś prawie nikogo. Służący prowadzi do gabinetu na trzecim piętrze. Paweł Stanicki przyjmie was od razu po zaanonsowaniu. Ma około 40 lat, jest wysoki i szczupły. Rzadkie, lekko falujące jasne włosy, duże zakola. Bystre spojrzenie. Nosi białą koszulę przykrytą drogą kamizelką w kolorze połyskującego srebra i licznymi wzorkami - zdobieniami, na którą narzucona jest jasnoniebieska, francuska marynarka. Białe spodnie i wysokie, brązowe buty. Po lewej stronie znajdują się wysokie, dwuskrzydłowe drzwi, po prawej przejście do innego pokoju.

Stanicki nie wydaje się zaskoczony tym, że do gabinetu wprowadzono was trzech, mimo że tylko Efraim otrzymał wczoraj zaproszenie przekazane posłańcem do kamienicy, w której wynajmujecie pokoje. Wspominał w zaproszeniu o potrzebie odpowiednich osób, co Efraim od razu zrozumiał.

“Dzień dobry, Efraimie. To twoi zaufani przyjaciele, jak mniemam? Dobrze, bardzo dobrze, bo sprawa, z którą się do ciebie zwróciłem, na dyskrecji nie ucierpi, a przyda się parę dodatkowych rąk. Przedstawię się – tu zwraca się do Kazimierza i Gastona - jestem Paweł Stanicki; pracuję dla Kompanii. Dziękuję, że przyszliście i cieszę się, że widzę ciebie w zdrowiu, Efraimie. Same złe wieści docierają do nas w tych dniach; długo się nie widzieliśmy i miałem pewne obawy, sam rozumiesz...”

Po ceremoniale powitania i przedstawiania prowadzi was do saloniku obok, gdzie znajduje się duży stół oraz bogate krzesła podszywane poduszkami. Duże okna; widać z nich ulicę, którą tu przyszliście. Na przeciwległej ścianie wiszą małe obrazy. Paweł każe lokajowi przynieść chińskiej herbaty bądź innego napitku, który sobie życzycie, pozwala wam usiąść i uśmiechnięty przez krótką chwilę uprzejmie milczy, sprawdzając, czy sami chcecie coś powiedzieć, o coś zapytać.

*

I. Gdybyście chcieli wykonać coś w trakcie tego, co przedstawiłem w notce – np. odnieść się do wcześniejszego akapitu, a nie tylko do ostatniego: nie ma problemu. Zawsze możecie tak robić, pamiętajcie o tym. Najwyżej będziemy “cofać” albo wplatać coś między.

II.  Powinienem dodać, Efraimie, że Stanicki długo się nie odzywał; ostatni raz byłeś tu zatrudniany wiosną 1792. Twoja rola była minimalna, sama organizacja spotkań, na które tylko parę razy zostałeś dopuszczony – głównie roznosiłeś zaproszenia, bo znasz ludzi. Na 1 levelu na więcej liczyć nie można ;-)